Przejdź do głównej zawartości
każde wyjście na zewnątrz przyprawia mnie o złamane serce, bo paznokcie już dawno wołają o pomstę do nieba przez ostatni brak wytrzymałości i tym samym pozbawiłam ich swojej wielkości, i teraz znów są szarobure, żeby nie powiedzieć zupełnie nijakie, niczym nieróżniące się od kiedysiejszych, kiedy jadłam je między posiłkami i było im cholernie smutno, że wszystko wokół ładne i wpasowujące się w miły klimat, tylko nie one. i naszła mnie pewna myśl, która nie pozwala mi zająć się niczym pożytecznym, bo ciągle siedzi z tyłu mojej głowy i czuję, jakby robaki zjadały ją od środka w nadziei, że gdzieś głębiej będą leżeć przyczyny braku jakiejkolwiek erudycji na temat nawet najmniej ważny. zastanawiam się od dobrych paru godzin, czy człowiek jest w stanie odróżnić swoje rzeczywiste uczucia od tych wyimaginowanych, zupełnie niemających się ku realności, bo przecież stwarzanie pozoru czemukolwiek może sprawić, że zupełnie zagubisz się w sobie i trudno będzie ci odnaleźć drogę powrotną, co jest absolutnym must havem, jeśli chcesz być atrakcyjny dla swoich potencjalnych emocji i myśli, będących składem wszelkich twoich lęków, pragnień, chorobliwych zmysłów i zmyśleń, którymi na potęgę możesz się karmić wyłącznie w celu poprawienia sobie nastroju i stworzenia prowizorycznie bezpiecznego gruntu, na który nie będę mieć wstępu żadne twoje zwidy, herezje czy uczucia, z którymi nie umiesz sobie poradzić, bo, powiedzmy sobie szczerze, kto dzisiaj potrafi przyznać się do tego, że jest dumny ze swoich uczuć, a przede wszystkim dumny z tego, że rozumie swoje wewnętrzne pragnienia i momenty, w których serce bije z prędkością miliona tęsknień na minutę albo znów w ogóle, zapierając dech, by tylko przez chwilę przestać istnieć, co jest wygodnym wyjściem, ale krótkotrwale zapewniającym poczucie kontroli nad własnym ja, które i tak już jest poranione od urodzenia i z roku na rok rani(sz) się jeszcze doszczętniej tylko po to, by w pewnym momencie powiedzieć "to ja siebie zniszczyłe/am, nikt inny" i może odczuwam jakiś żałosny dysonans ludzki, co można byłoby uznać za bliskie prawdy, jeśli dodałoby się do tego, że chodzi mi o brak ludzi wrażliwych na podobnej płaszczyźnie co ja i wcale nie mam na myśli brutalnych kryteriów mających za pierwszy punkt histeryczną niewystarczalność, bo myślę, że przynajmniej w tym kontekście wszyscy zostaliśmy zinterpretowani w podobny sposób, żeby nie użyć do bólu nudnego wyrażenia: w sposób identyczny, bo gdzie wtedy byłoby miejsce na zalążki indywidualności, które pielęgnujemy w miarę swoich możliwości i przede wszystkim chęci, których znikome ślady odciskają piętno w naszych głowach i może właśnie dlatego pośmiertnie robaki lubią się dobierać do ich wnętrza, jakby czuły się winne całego zła i chciały nas wyczyścić z jakichkolwiek braków, jakie odczuwaliśmy za życia i przed nim, bo to nieprawda, że czujemy tylko od momentu, kiedy się rodzimy do tego, w którym umieramy, choć oczywiście czucie jest pojęciem względnym, bo nigdy na nic nie znalazłam w człowieku tylu definicji jakiegokolwiek innego zjawiska jak czucia, poczucia, odczucia i odczuwania właśnie, a konkretniej- współodczuwania, którego synonimem w "języku ładniejszej polszczyzny" jest empatia, choć uważam, że słów nie można kategoryzować ze względu na ich intensywną wymowę i fakt, że- jak napisał Wiśniewski- "słowami można dotykać, nawet czulej niż dłońmi", więc nic nie stoi na przeszkodzie, by słowa także mogły poczuć się dotknięte, gorsze, a nawet odczuwać niewystarczalność z jakiegoś niejasnego dla nich powodu

kiedy wracam myślami do swojej wyimaginowanej starości, przerażam samą siebie, bo stałam się bogatsza o świadomość, że jeszcze bardziej można szukać czegoś tam, gdzie nie ma niczego i marudzić przy tym jak raniony strzałą lew w lewe ucho, bo przecież niesprawiedliwość tego świata nie jest spowodowana tylko chybionymi pojęciami politycznymi, niemiłością do bliźniego i siebie samego, jak i religijnymi względami, za których tabliczkami bezczelnie można się chować i usprawiedliwiać zachowania niemające nic wspólnego z wyznawaniem czegokolwiek, a po prostu z brutalnością, która odzywa się głośno, kiedy pozwolimy się zatracić w najgłębszych zakamarkach naszej poranionej duszy, która niczemu winna kolekcjonuje najwięcej przekleństw, bo co innego mogłoby kolekcjonować coś, co właściwie ma metafizyczny wymiar? czy dusza w ogóle ma jakieś kolekcje w klaserach, które nosi w przedniej kieszeni podartych dżinsów- choćby znaczków na przykład? ot, dla poprawy humoru czy nadania sensu swojemu trwaniu w człowieku, który niekoniecznie musi być uosobieniem absolutnej nieskazitelności, co w konsekwencji może prowadzić do obdarcia duszy z jej najintymniejszych emocji, poczynań i też tych klaserów na nie wiadomo co właśnie, co chyba można by było zakwalifikować do umyślnej kradzieży w celu obniżenia wartości produktu, bo czym jest dusza, jeśli nie produktem, który konsekwentnie hodujemy w sobie?

Komentarze